Nie planowałam tej podróży jako artystycznej wyprawy życia. Plan był prosty: lecimy do Maroka, bo w Marrakeszu jest półmaraton. Biegam ja i mój brat, znajomi kibicują, a potem wspólnie wsiadamy w samochód i ruszamy na marokańską objazdówkę. Akwarele? Szkicownik? Pędzle? No pewnie, że o nich myślałam, ale… sami wiecie, co się dzieje, kiedy planuje się wyjazd z paczką znajomych. Tu nie było czasu na romantyczne plenerki z herbatką miętową pod palmą.
Pierwszy półmaraton – adrenalina, pot i kafelki
Bieganie ulicami Marrakeszu to jest osobny performance. Pachnący kurzem, spalinami, szaloną energią i okrzykami ludzi, którzy kibicują każdemu, nawet jeśli kompletnie nie rozumieją, po co ci biali turyści biegają w 25-stopniowym upale. I chociaż w głowie miałam głównie „przeżyć”, to kątem oka łapałam te kolory. Spodnie sprzedawcy dywanów w kolorze chamsy, czerwień medyny, ten specyficzny odcień żółci na murach. To wszystko rejestrowałam jak człowiek, który ma wprawdzie na nogach buty do biegania, ale w głowie nadal jest artystą.
Po półmaratonie: roadtrip przez paletę barw
Po biegu (który ukończyłam, żeby nie było!) wskoczyliśmy do wynajętego auta i ruszyliśmy zwiedzać. Marrakesz, pustynia, góry Atlas. Każde miejsce to nowy kolor i nowe „o matko, jakie to piękne, czemu ja nie mam przy sobie farb?!”.
Artystyczna frustracja (czyli ręce świerzbią, ale czasu brak)
I tu zaczyna się cała tragedia. Bo kiedy normalny turysta robi zdjęcie, mówi „wow” i idzie dalej, ja widziałam każdą scenę już jako gotowy obraz. Wiedziałam, jaką mieszanką farb osiągnę ten dokładny odcień muru, czułam pod palcami teksturę papieru, słyszałam szelest pędzla. Tylko że zamiast siedzieć i malować, podążałam za ekipą, bo tyle jeszcze mieliśmy do zobaczenia...
Obietnica powrotu (tym razem z farbami, nie butami do biegania)
Dlatego wiem jedno: wrócę. Ale już nie jako biegaczka. Wrócę jako ta dziwna turystka, która zamiast selfika z wielbłądem, rozkłada sztalugę na środku placu i przez godzinę miksuje kolory kafelków. Bo Maroko zasługuje na to, żeby je namalować.
Co zabiorę następnym razem?
• Szkicownik, który zmieści się w plecaku – nie ma wymówek.
• Błękit w każdej możliwej wersji – od ultramaryny po turkus.
• Czerwień Marrakeszu – niepodrabialna.
• Ochra i sienna palona – bo pustynia to temat na oddzielną paletę.
• Trochę cierpliwości dla znajomych – bo będą musieli czekać, aż wyschnie farba.
No cuż, na pewno tam wrócę!
A zanim wrócę – zapraszam na warsztaty w marokańskim klimacie!
Z tej podróży, tej frustracji i tej miłości do marokańskich kolorów powstał pomysł na wyjątkowe Warsztaty na Dzień Kobiet. Ale to nie będą zwykłe akwarele! Będziemy malować naturalnymi farbami, dokładnie takimi, jakimi maluje się we wioskach berberyjskich:
• Kurkuma – złoto pustyni zamknięte w proszku.
• Indigo – głęboki błękit nocnego nieba nad Warzazat.
• Herbata – ten ciepły, przydymiony brąz, którym można wyczarować cienie i kontury.
Będzie naturalnie, dziko i trochę magicznie. A do tego miętowa herbata i opowieści z mojej marokańskiej przygody – żeby było jak w prawdziwej artystycznej medynie.
Kiedy?
8 marca – Dzień Kobiet. Czas tylko dla Ciebie.
Gdzie?
MEGA MAGICZNA PRZESTRZEŃ ODDECHU W SOLCU KUJAWSKIM
Dla kogo?
Dla każdej kobiety, która ma ochotę na odrobinę egzotyki, kreatywności i relaksu – bez biletów lotniczych, za to z kubkiem herbaty bądź lampką wina i pędzlem w dłoni.
Zapisz się już teraz – liczba miejsc ograniczona!
Bo czasem nie trzeba biegać półmaratonu, żeby poczuć kolory świata. Czasem wystarczy pędzel, naturalne pigmenty i chwila dla siebie.
